Przejdź do głównej zawartości

przeprowadzka



W moim życiu jest jak w życiu każdego człowieka. Różnorodnie. Paleta moich doświadczeń i przeżyć jest dość, jakby to ująć...? hmmm... no bogata. Ostatnio zrozumiałam dlaczego piszę tego bloga - żeby wyławiać z codzienności to, co radosne, kolorowe, piękne, prawdziwe, wartościowe i niosące nadzieję. Jest to swego rodzaju trening, nauka cieszenia się pełnią życia. Pewnie tak jak ja wiecie, że jest to trudne zadanie...

Pisząc o przeprowadzce muszę wzbić się na wyżyny pozytywnego myślenia i z ogromu negatywnych przeżyć towarzyszących mi od kilku dni postaram się wydobyć zabawne, barwne i radosne sytuacje, żeby mimo wszystko także w ten sposób niniejszą przeprowadzkę zapamiętać! Krótko napiszę dlaczego tak mi ciężko. Dwukrotnie straciłam swój dom rodzinny, najpierw jako 8 -, a następnie 12 - latka. Potem moja rodzina nie zagrzała nigdzie miejsca na dłużej. Ostatecznie przeprowadzałam się 16 razy. Przez ostatnie lata opowiadałam jaka to ja jestem specjalistka od przeprowadzek i jak lubię się przeprowadzać, bo dla mnie to pestka. Niedawno zrozumiałam i dopuściłam do siebie prawdę - że tego nie znoszę i że zawsze mnie boli kolejne pakowanie rzeczy, choć ten fakt zamykałam zawsze w jednym z kartonów z napisem "Ostrożnie, nie otwierać". Tym razem pozwoliłam sobie na wypuszczenie prawdziwych emocji...

No ale:) skoro to jest Republika Radości, to po tygodniu przygnębienia postaram się wyjść z tego, szperając w pamięci w poszukiwaniu czegoś dobrego:)

I tak:
- w przeprowadzce pomagał nam M., któremu bardzo dziękuję, bo jego werwa i zapał do pracy pomógł mi sprężyć się i nie ociągać. W pewnym momencie, kiedy próbowałam wynegocjować, żeby chłopaki wynieśli najpierw coś tam, a potem co innego (myśląc, że na raz jeden człowiek nie wyniesie 5 toreb i 2 kartonów) M. powiedział z charakterystyczną dla siebie charyzmą: "dalej, dalej Madzia, to jest przeprowadzka, a nie spacerki:)"
- w opiece nad Misią pomagała niezastąpiona K. (ta przeprowadzka była też najtrudniejsza, bo zorganizować wszystko i jeszcze troszczyć się o mnogie potrzeby 3 miesięcznego dzidziusia to niezły hard core. Dlatego Tobie także dziękuję!). W pewnym momencie, kiedy pakowałam coś tam w kuchni przysiadła się K. i mówi: "Kurczę przydałby mi się mąż. Bo chciałabym już wziąć ten kredyt mieszkaniowy. Albo chociaż żyrant by mi się przydał" Próbowałam wyjaśnić K., że z męża są też inne pożytki niż jego zdolność kredytowa:) Stanęło na tym, że poszukujemy dla niej męża lub żyranta:) (
- Dziękuję też S., która wpadła do mnie. Ja myślałam, że na kawę, a ona "Gdzie są te kartony?":)
- rodzinie z Lubonia też dziękuję:)
- okazało się, że można jeść jogurt widelcem. Odkryłam to, kiedy wszystkie naczynia i sztućce pojechały na nowe mieszkanie i został tylko ten jeden element zastawy.
- mam pierwszą w życiu sypialnię. Za nią robi jeden pokój. Drugi pełni funkcję: jadalni, bawialni, gabinetu do pracy, garderoby, biblioteki, salonu, suszarni, magazynu, piwnicy i strychu:) i to wszystko na 20 metrach kwadratowych.


Mam nadzieję, że od dziś będzie mi się mieszkało lepiej i że doprowadzę tą cholerną przeprowadzkę do końca. Zatem rozpakuję i poszukam - z radością - nowego miejsca dla każdego elementu mojego skromnego dobytku. Na przykład tak: Zobacz miseczko - ta półeczka, to będzie twój nowy pokoik, a ty widelczyku zamieszkasz w takiej hipisowskiej komunie z innymi sztućcami. Kawa już cieszy się, że nie będzie musiała stać na kartonie z herbatą, bo miejsca w ich salonie jest znacznie więcej. Garnki tęsknią trochę za miskami, bo w związku z dodatkowymi półkami zostały odseparowane. Spotykają się czasem na suszarce. Znaczna część kubków czeka jeszcze na swój przydział mieszkaniowy w kartonach pod stołem. Chcę być lepsza niż władze PRLu , więc idę i pokażę im nowe cztery ściany w szafce koło okapu!
Trzymajcie kciuki!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

zielono mi...

Misi od czasu do czasu zdarza się zjadać babole. Tak właśnie - zielone babole. Temat wałkujemy na różne sposoby. Moje wywody o aspektach zdrowotnych, estetycznych i społecznych dają umiarkowane skutki. Sugestie, że jeśli już coś wydłubie, może wytrzeć to w chusteczkę, wykłady o higienie i moje wyznania, że mnie to po prostu po ludzku brzydzi - nie robią wrażenia. Długoterminowe ignorowanie zjawiska też nie działa. Miśka ma to wszystko najwyraźniej w... nosie:) W sumie jakiś czas po rozmowie jest lepiej, ale jedzenie gili wraca z każdym sezonem na infekcje. Dla mnie: horror! W zeszłym tygodniu tak sobie wieczorem leżałyśmy, rozmawiałyśmy o życiu i nagle paluszek córki bezwiednie powędrował do noska, wygrzebał przekąskę, która została w mgnieniu oka zjedzona. Bleeeh -pomyślałam, fuuuj - pomyślałam i pełna niemocy zadałam pytanie: - Słonko, czy to naprawdę jest fajne, to zjadanie gili? - Mamo - mówi  pełna zachwytu - one są taaaaakie smaaaaaczne. to jej (niebieska) perspektywa.

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi