Półwiejska bez osób rozdających ulotki byłaby jak tort bez wisienki, Warszawa bez Pałacu Kultury i Nauki, Niemcy bez piwa i kiełbasy, Czesi bez Krecika, Anglia bez Księcia Williama, buty bez sznurówek, kawa bez kofeiny i pomidorowa bez makaronu (dla amatorów wersji alternatywnej: bez ryżu). Słowem - czegoś by jej brakowało. Wie o tym każdy mieszkaniec Miasta Doznań. Nie wiem jak Wy, ale ja zastanawiałam się długo co zrobić, żeby spaceru od Kupca Poznańskiego do przystanku pod Multikinem nie kończyć z pękiem zbędnej makulatury*. Stosowałam różne strategie:
- na szaraka - cichutko i dyskretnie kicałam na boki
- slalomowa - zamaszyście i ostentacyjnie omijałam rozdawców szerokim łukiem
- w stylu sweet smile - uśmiech od ucha do ucha i serdeczne podziękowanie
- asertywna - z zasady nie biorę! chłodne podziękowanie bez uśmiechu
- kapitulacyjna - wzięłam!
żadna z nich mnie nie satysfakcjonowała. Zastanawiałam się co zrobić, żeby np. przestać być zauważalnym. I nagle jest! Jest powód dla którego nie dostaniesz ulotki! Wystarczy być mamą z wózkiem. Przestałam być targetem! Ulotkarze świadomie lub podświadomie obchodzili się ze mną przedwczoraj tak, jak mieszańcy Dysku u Terry'ego Pratcheta traktowali Śmierć, bo niby na mnie patrzyli, ale jednak w zapomnieniu odwracali nieobecne spojrzenie.
Oto, co moim zdaniem mogli sobie pomyśleć:
- ulotkarze od jakiejś imprezy w jakimś klubie: "Za stara i karmi, nie popije, żaden zarobek. Szef mówił: młode, ładne, zgrabne" (ej no - prawie się zgadza:)
- gość przebrany za kanapkę z Subwaya rozdający kupony zniżkowe: "Eh... ta to dopiero po porodzie. Pewnie na diecie, a jak nie to na moje oko powinna na nią przejść. Niech sobie kupi jogurt, odtłuszczony!"
- mocno zaangażowany w sprawę greenpeaceowiec: "O! ta się nie złoży, pewnie kupuje te niszczące Matkę Ziemię pieluszki jednorazowe! tfu!"
- kilka ulotkarzy od edukacji: "dziecko za małe, ona nie ma pewnie czasu"
- pan rozdający ulotki z kredytami: nie rozumiem czemu nie dał mi ulotki - powinnam być idealnym targetem
- na koniec dostałam ulotkę sklepu z koralikami i akcesoriami do zrób-to-sam - podniosłam głowę do nieba, posłałam tam szeroki uśmiech, bo to od niedawana moje nowe zajęcie na skołatane myśli - tu coś uszyję, tam coś przydziergam i mózg odpoczywa:) a zastanawiałam się gdzie kupię akcesoria taniej niż w drogiej pobliskiej pasmanterii. I wiecie co? tą ulotkę mam do dziś!
*wiem, wiem zaraz odezwą się obrońcy praw człowieka, pracownika itp., że to przecież praca i powinnam ich wspierać, a jako doradca zawodowy powinnam się wstydzić. Ale ja już znam te ulotki na pamięć! A poza tym jako konsument mogę chyba decydować jaki produkt mnie interesuje, bez usilnego wciskania mi nowych, sztucznie wygenerowanych potrzeb.
Szkoda tych wszystkich drzew :( na ulotki, które lecą od razu do kosza... Jestem na NIE!
OdpowiedzUsuń