Przejdź do głównej zawartości

fajnie być kobietą...

... bo jak bym była facetem, to nie miałabym takiego fajnego męża. A mam! 

Oto jaki prezent otrzymałam z okazji Dnia Patronki mojego imienia:) (poza "nudnymi" prezentami jak kwiaty, słodkości i woda toaletowa :P).
Wraca mąż z pracy i niesie karton po butach (znajomo wygląda to pudło, bo jest po moich trzewikach ślubnych).

Ale od początku. Każda z nas ma/miała na pewno takie obuwie, które kocha miłością bezgraniczną. Najczęściej trudno sobie przypomnieć kiedy było kupione i w związku z jego sędziwym wiekiem bywa nadgryzione zębem:
- czasu
lub
-psa
albo 
-wielu przetańczonych nocy
bądź
- nielitościwych polskich chodników.

Tak czy siak - takie buty od dawna wymagają reperacji, a niekiedy proszą się o utylizację. 

I tak było z moimi brązowymi sandałkami - paseczek zapinany wokół kostki wystrzępił się z jednej strony nawet bardziej niż z drugiej oraz  tu i ówdzie były miejsca wymagające klejenia. Ponieważ nie wydałam na nie majątku - zapadł wyrok - wyrzucam! Ale miłość to magia i przy pomocy swoich sztuczek sprawiała, że od wielu tygodni (!) jakoś zapominałam je zabrać na śmietnik. Trik polegał na tym, że całą dobę były widoczne, a wtedy gdy ich pani wychodziła w sprawie sprawunków na zewnątrz - robiły pstryk i na chwilę znikały. 

Mój mąż się na nie zaczaił, złapał je zanim zdążyły ponownie się ukryć, wsadził do białego pudełka i zaniósł do szewca:)

I przynosi karton - ja zaglądam, a tam cuda... Nowe paseczki w kolorze dobranym prawie idealnie i wrzystkie pęknięcia podklejone. Buty jak nowe! Popłakałam się ze wzruszenia, a mąż jeszcze powiedział do mnie: "Żonko - wszystko da się naprawić!"

:)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

zielono mi...

Misi od czasu do czasu zdarza się zjadać babole. Tak właśnie - zielone babole. Temat wałkujemy na różne sposoby. Moje wywody o aspektach zdrowotnych, estetycznych i społecznych dają umiarkowane skutki. Sugestie, że jeśli już coś wydłubie, może wytrzeć to w chusteczkę, wykłady o higienie i moje wyznania, że mnie to po prostu po ludzku brzydzi - nie robią wrażenia. Długoterminowe ignorowanie zjawiska też nie działa. Miśka ma to wszystko najwyraźniej w... nosie:) W sumie jakiś czas po rozmowie jest lepiej, ale jedzenie gili wraca z każdym sezonem na infekcje. Dla mnie: horror! W zeszłym tygodniu tak sobie wieczorem leżałyśmy, rozmawiałyśmy o życiu i nagle paluszek córki bezwiednie powędrował do noska, wygrzebał przekąskę, która została w mgnieniu oka zjedzona. Bleeeh -pomyślałam, fuuuj - pomyślałam i pełna niemocy zadałam pytanie: - Słonko, czy to naprawdę jest fajne, to zjadanie gili? - Mamo - mówi  pełna zachwytu - one są taaaaakie smaaaaaczne. to jej (niebieska) perspektywa.

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi