Dziś rano, kiedy ogarniałam duży pokój* i poprawiałam zieloną kapę na kanapie z pełną dumą i zaangażowaniem zaczęłam mówić do Męża : - wiesz? wsadziłam tą kapę do pralki na 60 stopni i ładnie się wyprała. Po prostu wypowiedziałam na głos zwieńczenie długiego przewodu myślowego na temat mojej walki z uporczywymi plamami, które nie chciały zejść, gdy prałam kapę zgodnie z zaleceniami producenta, zamieszczonymi na metce... Samozachwycona już miałam równiutko ułożyć dekoracyjnie poduszki, gdy nagle zautoreflektowałam nad sobą i z teatralnym przerażeniem rzekłam: - o nie! stałam się pełnometrażową kurą domową! [pół roku wystarczyło!]. Mąż czule, acz z nutką ironii oraz szczyptą samczej dominacji objął mnie i powiedział: - oooo... moja kurko, ko, ko, ko! - phi! - parsknęłam z udawaną obrazą i powędrowałam do KUCHNI, zaprowadzić porządek w szafce z suchym kaszo-ryżowo-mącznym prowiantem. Po chwili przyczłapał za mną, oparł się o framugę, a ja do niego, jakbym wracała do p...