Przejdź do głównej zawartości

"To będzie bolało, ale będę przy tobie" - o pobraniu krwi mały (nie)poradnik

To NIE jest mały poradnik "jak krok po kroku przygotować dziecko do pobrania krwi". W sumie, to już chyba "wyrosłam" z dawania sobie prawa do pisania porad. Mogę Wam tylko opowiedzieć, jak coś zadziało się u nas. Nie jest to nic uniwersalnego. Każde dziecko jest inne, procedury medyczne różnią się od siebie, ich częstotliwość, podejście personelu, nasze własne doświadczenia - to wszystko składa się na to, jak maluch, szkolniak czy nastolatek przejdzie przez badania.

Misia dużo mówi o tym co czuje, a ja powalam jej i czuć, i mówić prawdziwie.  I często mnie zaskakuje to, jak siedmiolatka potrafi rozpoznać swój strach i swoje potrzeby. Może to będzie dla Was przewodnik po dziecięcych emocjach i inspiracja, do tego jak wspierać swoje dziecko, gdy pani w seledynowym fartuszku zaciska opaskę na ramieniu Waszej zapłakanej, trzęsącej się, małej galaretki i mówi: "a widziałaś tą dziewczynkę, która wyszła przed Tobą? ona też miała pobraną krew i wcale nie płakała"...

Od razu przytulam serdecznie osoby, które uważają, że nie ma co się rozczulać, trzeba zakasać rękawek, zacisnąć zęby, przytrzymać dziecko, bo krew trzeba pobrać. To dla zdrowia. Kropka. Tak, ja też musiałam trzymać mocno Misi rączkę. I choć było to wbrew jej woli - przynajmniej o tym powiedziała, a ja to przyjęłam i zrozumiałam. Procedura medyczna często jest przemocową ingerencją w ciało, skutki niewrażliwego podejścia do tematu mogą być różne. Bo każde doświadczenie na siłę i wbrew naszej woli jest dla nas krytyczne. A już tym bardziej, gdy nie jesteśmy o tym poinformowani.


Największy dylemat miałam na temat tego na ile wcześniej poinformować Miśkę, że będzie miała takie badanie. Wieczorem przed snem? No przecież nie zaśnie. Rano przed wyjściem do laboratorium? Eeee nie da się wyciągnąć z domu. Podjęliśmy więc decyzję (w tamtej chwili nie wiedziałam czy najlepszą, ale Misia potem potwierdziła, że to był dobry pomysł), że pojedziemy do przychodni i przed wejściem do niej porozmawiam z nią na ławeczce i że będziemy tak długo oswajać temat, jak długo będzie to potrzebne.

Wzięłam Miśkę na kolana i patrząc jej w oczy, powiedziałam:

- Misiuniu, chcę powiedzieć Ci po co tu przyjechaliśmy. W związku z Twoimi dolegliwościami będziesz miała pobraną krew.
- Jaaaaa nie chcę, to boooooli - rozlega się natychmiastowy płacz.
- Wiem Myszko, że nie chcesz. I to prawda, że to boli. Boli wkłucie igły. Nie będę mówiła, że jest inaczej.
- Jaaaaa się booooję - płacz się wzmaga.
- Słyszę, że się boisz. Będę tam z Tobą i ani na chwilę Cię nie zostawię.
- Ja tam nieeee pójdę, bardzo się boję.
- Bardzo bym chciała wziąć ten ból i strach za ciebie, ale nie jest możliwe i jedyne co mogę zrobić to być z Tobą. Możesz się bać, możesz płakać, to nie jest przyjemne, wiem i też tego nie lubię, ale będę blisko. Czy chcesz, żebym wzięła cię na kolana w gabinecie?
- Tak - robi się spokojniejsza.
- Teraz powiem Ci (i pokazuję) co się zadzieje: pani założy ci taką opaskę na rękę i ją zaciśnie, potem wkłuje igłę, to zaboli, potem podłączy kapsułkę, spłynie tam krew i po chwili będzie po wszystkim. To potrwa około minuty - Miśka słucha  spokojnie, więc pytam - to co idziemy?
- Tak, aleee jaaaa się tak boję - chlipanie rozlega się na nowo.
- Wiem Misiuniu i to jest normalne, możesz się bać. Badamy tą krew bo chcemy wiedzieć czy jesteś zdrowa.

Do rejestracji trochę kolejka, do laboratorium też. Na szczęście nie jest jakoś mega długa i cała męka oczekiwania trwa kwadrans. To czas na ciche przytulenie, chlipanie, powtarzanie o strachu i moje deklaracje, że będę blisko. Padło też moje ulubione sformułowanie, którego wiem, że Misia nauczyła się w swojej nowej szkole: "Mamo, nie ma na to mojej zgody". Wszystko ze spokojem przyjmowałam i mówiłam jej, że ma do tego prawo, może tak czuć. Powiedziałam jej, że nie musi być dzielna i że może się bać. Że tak jest prawdziwie.

Rzeczywiście przed nami z Gabinetu wyszła dziewczynka mniej więcej w jej wieku spokojna, bez oznak płaczu. Miśka natomiast płacze i wchodzi (potem powiedziałam jej, że była bardzo odważna, że mimo tego, że tak bardzo się bała, to nie trzeba było wnosić jej do środka na siłę ;), że to wielka odwaga tak się bać, a jednak coś zrobić). Pytam, czy mogę wziąć córkę  na kolana. Panie się zgadzają, są trzy. Jedna z nich chce podnieść małą na duchu i nawiązuje do dziewczynki, która przed chwilą wyszła i nie płakała, a ja uśmiecham się do pani z wdzięcznością za jej dobre chęci i mówię: "ale to też jest Misiu ok, że płaczesz, możesz płakać". I Misia już z zaciskiem na rączce płacze, że to będzie bolało i mówię:"Tak, rozmawiałyśmy o tym, że będzie bolało i za chwilę Cię zaboli". Pani laborantka robiła oczy jak talerzyki, chyba, że ja tak bez ściemy i spokojnie, pełna czułości i zrozumienia, serwuję dziecku smutną prawdę o tym, co się za chwilę zadzieje.

Wkłucie. Trzymanie rączki na siłę. Przejmujący płacz. I po wszystkim.

W gabinecie, po pobraniu córcia jeszcze minutę łkała, a gdy wychodziliśmy już było spokojnie, z resztą ona nie płakała cały ten czas jakoś wniebogłosy, tylko tak do mnie, do taty.

Gdy zjechaliśmy windą do takiego holu, gdzie nikogo nie było, powiedzieliśmy naszej odważnej córeczce, że jesteśmy z niej dumni i żeby ona też z siebie była. I że jeśli chce jeszcze się wypłakać to może. Chciała. Pięć  minut przeżywała to wszystko jeszcze raz. Jeszcze raz dostała naszą akceptację dla wszystkich emocji. I na koniec powiedziała tak: "Najgorsze było to, że ktoś coś robił z moim ciałem, a ja tego nie chciałam, bo to jest moje ciało". Samoświadomość i poczucie granic level siedmiolatka. Go girl! Kurtyna.

Temat już potem nie wracał. Moim zdaniem został dobrze opracowany. Misia nie ma traumy czy trudnego do zniesienia wspomnienia - na bank :) . Bo byliśmy w tym razem. I autentycznie.

A Wy jakie macie doświadczenia?

ps. Gdy poszłyśmy na wielkomiejskie śniadanko, zapytałam się czy ok było dla niej to, że nie powiedzieliśmy jej w domu, czy wieczorem o tym i czy to jest ok i czy nam dalej ufa, bo nie powiedzieliśmy jej, że  jedziemy po coś więcej niż tylko oddanie próbki. A Misia mówi: "Bardzo dobrze zrobiliście i dziękuję Wam, bo bym chyba umarła ze stresu".


ps1. Wyniki wyszły dobre :) .



foto: Dejan Zakic











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi

fanpage

Ekhm, ekhm, raz, dwa, raz, dwa, próba klawiatury:) Uwaga, uwaga - niniejszy blog posiada fanpage! facebook.com/republikaradosci to brzmi dumnie! :) "No to funpage wystartował :):):) Ociągałam się - wiem. Ale już jest! W minionym tygodniu uzupełniałam posty na osi czasu. Znalazły się tu linki do wszystkich wpisów z tego roku. Zatem przewijając stronę możesz jeszcze raz przeżyć 2016 z Republiką Radości :) :) Samą mnie zaskoczyło, że zamieniałam myśli i uczucia na literki aż 45 razy! to prawie jeden post na tydzień. A mi nieustannie wydaje się, że nie mam kiedy pisać i tak mało publikuję :) :)  ... Joy!" Zapraszam:)