Przejdź do głównej zawartości

"NIE" z miłości - Jesper Juul

Pragnę polecić Wam małą - wielką książkę. Format prawie kieszonkowy, niecałe sto stron. Pozycja absolutnie obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą nauczyć się mówić "NIE" swoim dzieciom i innym bliskim, a także samym sobie:)

Jesper Juul jest znanym, wybitnym pedagogiem. Jego myśl wychowawcza niesie się po całym świecie między innymi dzięki organizacji Familylab. Z resztą co ja tam będę pisać, znajdziecie go z łatwością w sieci.  Na bank natraficie na wiele inspirujących artykułów. Jego najsłynniejsze dzieło to książka "Twoje kompetentne dziecko. Dlaczego powinniśmy traktować dzieci poważniej". Jest trudno dostępna, ja jej na razie nie upolowałam.

Na szczęście natrafiłam na  "<Nie> z miłości". Właśnie wczoraj skończyłam ją czytać. To, że ma niewiele stron, nie znaczy, że da się ją łyknąć na raz. Przynajmniej mi się to nie udało. Dlaczego? Bo jest bardzo esencjonalna. Każda strona przepełniona jest głębokimi przemyśleniami, płynącymi z doświadczenia autora. Postanowiłam zacytować Wam te fragmenty, które zagrały w mojej duszy na skrzypcach, czyli na moim ulubionym instrumencie:)


"Ktoś może jednak powiedzieć: dzieci są smutne, jeśli odmawia się spełnienia ich życzeń. To prawda, lecz jest tak dlatego, że mają wciąż w pamięci swoje niemowlęce doświadczenie, kiedy miłość i troska rodziców były równoznaczne ze spełnianiem ich potrzeb i zachcianek tak szybko, jak to tylko możliwe. Kiedy dorośli zaczynają potem mówić NIE, prowadzi to do frustracji, jednak łzy dziecka w takiej sytuacji są doświadczeniem potrzebnym do budowania autentycznych relacji z innymi ludźmi. To nie miłość pcha rodziców do zaspokajania wszystkich zachcianek dziecka. To sentymentalizm albo pragnienie, żeby być przez nie uważanym za dobrą matkę lub dobrego ojca. Miłość natomiast jest dawaniem dziecku tego, czego ono naprawdę potrzebuje, żeby mogło prowadzić szczęśliwe życie. Dlatego słowo NIE, które często kosztuje rodziców wiele wysiłku, jest niejednokrotnie najlepszą odpowiedzią - i niesie w sobie najwięcej miłości.


"Tylko wtedy możemy mówić szczerze TAK do innych i do siebie, kiedy jesteśmy w stanie także szczerze powiedzieć NIE".

"TAK jest najprostszym symbolem miłości".

"NIE to odpowiedź, w której jest najwięcej miłości".

"Umiejętność troszczenia się o własne potrzeby - bez lekceważenia potrzeb dziecka - charakteryzuje dobre przywództwo w rodzinie. Daje ono dzieciom poczucie bezpieczeństwa i gwarantuje związek oparty na jednakowym szacunku dla obu stron".

"Gdy zapoznamy się z literaturą pedagogiczną i posłuchamy doświadczeń znajomych, szybko dojdziemy do wniosku, że rodzice zawsze mieli problem z odmawianiem. Były czasy, kiedy dzieci zbyt często słyszały NIE. Na przykład pokolenie moich rodziców postępowało zgodnie zasadą, że dla bezpieczeństwa prawie zawsze należy mówić NIE. Odmowom towarzyszyły często groźne miny i ostry ton, które zdradzały, że mało komfortowa była to zasada, ponieważ oni o wiele bardziej woleliby mówić TAK. (...) W latach dziewięćdziesiątych rodzice obrali inną strategię - dla bezpieczeństwa - odpowiadali TAK, choć niechętny ton głosu i wzruszenie ramionami zdradzały, że nieraz woleliby powiedzieć NIE."


i na koniec:

"Rodzice, którzy czują frustrację z powodu braku autorytetu u dzieci i niedostatecznej siły przekonywania, są pod tym względem najczęściej równie poszkodowani w stosunku do ludzi dorosłych. Czy chodzi o partnera, rodziców, teściów, przełożonych czy kolegów - czują, że nie dostaną od nich dość szacunku i zrozumienia, że są wykorzystywani, obrażani albo ignorowani. (...)

Niektórzy rodzice sami trwonią swój autorytet, ponieważ chcą żeby dziecko wzrastało w czymś na kształt demokratycznego raju, w którym nie ma żadnych konfliktów czy niesnasek. Jest to na pewno sympatyczna idea, która jednak zazwyczaj kończy się porażką, ponieważ życie rodzinne nie jest w żaden sposób podobne do polityki. Tutaj nie chodzi o to kto wygra, ale o to by wszyscy dostali najwięcej tego, czego potrzebują, a jak najmniej tego, co im szkodzi.

Idea rajskiej rodziny zbyt dużą wartość przypisuje harmonii, do której dąży się kosztem własnych potrzeb i granic. (...) Przesłodzony język, jakimi czasami mówi się do dzieci, zbytnio zorientowany na harmonię, jest także reakcją na język tradycyjnego wychowania, który był często obraźliwy i upokarzający, a niekiedy pełen przemocy. Jednak język miłości nie powinien być ani pozytywny, ani negatywny - tylko osobisty".


Sądzę, że naprawdę warto zajrzeć do tej książki. Czasem nasze NIE jest zbyt stanowcze, czasem niekonsekwentne, a niekiedy brak mu przekonania. Prawda? Moim zdaniem przeczytanie "<Nie> z miłości" to dobry pomysł na rozpoczęcie drogi do obopólnego NIE, które nie rani, a które jest podstawą do pięknej wzajemnej relacji, gdzie dorosły to dorosły, a dziecko jest dzieckiem. I tak rodzi się między nimi szacunek i miłość:)

foto znalezione na: empik.com

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

zielono mi...

Misi od czasu do czasu zdarza się zjadać babole. Tak właśnie - zielone babole. Temat wałkujemy na różne sposoby. Moje wywody o aspektach zdrowotnych, estetycznych i społecznych dają umiarkowane skutki. Sugestie, że jeśli już coś wydłubie, może wytrzeć to w chusteczkę, wykłady o higienie i moje wyznania, że mnie to po prostu po ludzku brzydzi - nie robią wrażenia. Długoterminowe ignorowanie zjawiska też nie działa. Miśka ma to wszystko najwyraźniej w... nosie:) W sumie jakiś czas po rozmowie jest lepiej, ale jedzenie gili wraca z każdym sezonem na infekcje. Dla mnie: horror! W zeszłym tygodniu tak sobie wieczorem leżałyśmy, rozmawiałyśmy o życiu i nagle paluszek córki bezwiednie powędrował do noska, wygrzebał przekąskę, która została w mgnieniu oka zjedzona. Bleeeh -pomyślałam, fuuuj - pomyślałam i pełna niemocy zadałam pytanie: - Słonko, czy to naprawdę jest fajne, to zjadanie gili? - Mamo - mówi  pełna zachwytu - one są taaaaakie smaaaaaczne. to jej (niebieska) perspektywa.

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi