Przejdź do głównej zawartości

jak panować nad reakcjami, czyli Pan Loyd i inne sposoby

Znasz ten moment, kiedy czujesz, że za chwilę rozerwie Cię od środka? I mimo, że z całej siły nie chcesz nakrzyczeć na dziecko i tak poddajesz się, podnosisz głos, rusza lawina. Padają te wszystkie słowa... Słowa za które, przepraszasz, obiecujesz, że to ostatni raz, płaczesz potem drugiej połowie w rękaw, że beznadziejny z Ciebie rodzic. Albo gryziesz się z tym, tonąc w oceanie własnego poczucia winy.

A przecież wkładasz w trudną sytuację całą wiedzę internetu, z książek, blogów. I całe serce. Używasz tych mądrych empatycznych, bezprzemocowych komunikatów. I co z tego, że często zamieniasz się w łagodną oazę spokoju, skoro bywasz też potężnym, siejącym postrach huraganem?

... którym nie chcesz być...

Rozumiem to, bo ja też nie chcę. I myślę sobie, że:

a) zróżnicowane warunki atmosferyczne w rodzinnie zdarzają się i będę zdarzać. To normalne!
Nie myśl, że sytuacja, w której zamiast empatii pokazałaś/eś kły i pazury przekreśla wszelkie Twoje sukcesy w relacji z dzieckiem! Warto okazywać sobie akceptację i wyrozumiałość, gdy coś pójdzie nie tak. Wszelkie niepowodzenia można zawsze przeistoczyć w coś cennego:)

b) warto także - pozostając w postawie wyrozumiałości dla siebie i pamiętając, że cholernie to trudne - nieustanie poszukiwać sposobów, trików, strategii na opanowywanie siebie i swoich reakcji, na zachowanie spokoju nawet w oku cyklonu! Głęboko w to wierzę i powiem Ci, że dzień po dniu obserwuję, że ten wysiłek daje wymierne rezultaty:)

Dziś chcę zaproponować Ci pewną strategię myślenia, która pomogła mi (i codziennie pomaga) w nauce panowania nad sobą, gdy zwyczajnie czuję, że za chwilę trafi mnie szlag :) A potem cztery płynące z tego przekonania metody, przydatne zawsze wtedy, gdy zdarzają się sytuacje wymagające negocjacji, często irytujące, wystawiające na próbę cierpliwość, niekiedy nie do wytrzymania. Warto pamiętać, że każdy w rodzinie ma inne potrzeby, które nie zawsze spotykają się w jednym czasie i przestrzeni. Większość z nas marzy o tym, żeby nie popaść w konflikt, nie rozpętać wojny, nie wytoczyć ciężkiej artylerii. Myślę, że warto wdrażać to marzenie w życie:)

Moje ważne odkrycie

Często mówimy, że nie zapanowaliśmy nad emocjami. Dla mnie kamieniem milowym było odkrycie, że nie da się panować nad emocjami... Emocja  pojawia się w ułamku sekundy, jako rekcja na konkretny bodziec z zewnątrz lub z wewnątrz nas. Nie mamy na nią wpływu!!! Mimowolna postawa naszego ciała, mimika, (z mikroekspresją włącznie), źrenice, gęsia skórka, wypieki, napięcie mięśniowe powiedzą lotem błyskawicy prawdę o tym, co poczuliśmy. Natura pracowała tysiącleciami nad takim funkcjonowaniem naszego ciała, szczególnie mózgu. Pozwalało nam to chociażby uciekać przed tygrysem. I gdy to skumałam, pomyślałam, że:

W danej chwili nad EMOCJAMI nie da się zapanować* (przeczytaj gwiazdkę, bo jest ważna:)), gdyż są naturalną reakcją mojego układu nerwowego. Mogę za to panować nad moimi REAKCJAMI.

Proste i przełomowe! Między emocją, a reakcją jest krótszy lub dłuższy czas na podjęcie decyzji, co zrobię dalej? Bo zawsze mam wybór. Zawsze. I nad tym zaczęłam się skupiać.

Po wstępie teoretycznym:), proponuję Ci poniższe strategie:
Posłużę się przykładami opartymi na "trudnych porankach". Znacie je, prawda? :)

1) Pan Loyd - autorytet jakich mało

Taka sytuacja:
Jest 7:30. Jeszcze śniadanie, podwózka do przedszkola, szkoły, korki.  Na 9:00 masz spotkanie z szefem lub prezentację dla klienta. A latorośl: najpierw nie chce wstać, potem podczas ubierania trzy razy zamienia skarpetki, "bo lewa była na prawej nodze",  następnie ucina drzemkę przy myciu zębów, a podczas śniadania oblewa się płatkami, tak że mokre ma nawet te skarpetki. Poganiasz, prosisz, motywujesz, obiecujesz, a gdy nie działa - znów poganiasz, prosisz, motywujesz, obiecujesz tyle, że tym razem już prawdziwie wściekła/-ły. Możesz zacząć krzyczeć, karać, nagradzać albo...

Nam z pomocą przychodzi wówczas Pan Loyd -  To taki pluszowy pies, który gada z Misią o poranku. Tatuś staje się wówczas brzuchomówcą. Mąż wymyślił to pewnego dnia, jako akt bezradności na poranne napięcia, które odczuwał. To był strzał w dziesiątkę. Wszyscy mamy z tego niezły fun.

Co ciekawe Mi słucha wszelkich jego poleceń. Pełno w tym żartów i śmiechu, a nakład czasu jest niewielki, bo te gadki odbywają się w międzyczasie. Pies budzi, wędruje do łazienki, je śniadanie, pomaga się ubierać, odprowadza do przedszkola. I na pewno nasza para i energia zamiast w złość idzie w dobrą zabawę. Skupiamy się na czymś innym.

Jak nie ma taty, Loyd zamienia się w Pieszczotkę i... ja podkładam głos:) Czasem też gada Zygzak, czyli maleńki czerwony samochodzik, czasem udajemy robota. Ważne tu są żarty, ale też konkretne polecenia.

No tu pole do popisu rodzic ma nieograniczone:) I powiem ciekawostkę - po kilku tygodniach metoda wcale nie jest konieczna codziennie. Poranki uległy dużej poprawie. Odczarowaliśmy poranny stres. Bo mamy silne pluszowe wsparcie, jakby co i o tym wiemy!

2) przytulanie dobre na wszystko

W zeszłym roku opisałam taką naszą scenkę rodzajową:

1:0 dla miłości - kliknij

Wciąż stosujemy przytulanie, w różnych sytuacjach, przy różnorakich emocjach. To działa! Jest natychmiastowym wsparciem i dla dziecka i dla nas. Po pierwsze dlatego, że powoduje rozluźnienie, daje chwilowe wytchnienie - nam też. Po drugie to cenne sekundy, na to by zastanowić się co dalej zrobić z sytuacją. Po trzecie pokazuje nasz wybór: "Nie chcę walki, chcę dialogu!"

3) wycieczka do wodospadu spokoju :)

Większość z nas zna pewnie popularne metody, które w razie zagrożenia lawinowego proponują, aby  wyjść do innego pomieszczenia, uspokoić się, policzyć do dziesięciu, powiedzieć jakąś afirmację, oczyścić umysł. Tak. Rzadko działa prawda?  Bo nadal słyszymy te jęki i marudzenie, albo płacz i wściekłą furię...

Warto wtedy pójść do łazienki, zamknąć drzwi, odkręcić wodę w kranie, zimną najlepiej i... po prostu włożyć pod strumień dłonie. Na chwilę skoncentrujemy się na czymś innym, woda nas ochłodzi, szum wody też zrobi dobrą robotę. To czas, aby zdecydować co dalej. Może Pan Loyd lub przytulanie?

[EDIT: to nie jest metoda time-out, to ma służyć naszemu chwilowemu odsapnięciu. Zatem nie mówimy dziecku: "Wrócę jak się uspokoisz, albo "Zostań tu sam i się uspokój",  tylko np.: "Wychodzę na chwilę do łazienki, bo nie chcę się na Ciebie denerwować  i chcę SIĘ uspokoić". Czujecie różnicę? :)]

4) odsiecz

Rodzice w akcji. Mama robi make up i słyszy, że w pokoju dziecka zaraz padną strzały. Tata nie daje rady. Albo mama - podnosi coraz wyżej głos, zaraz ruszy czołgiem. Warto wówczas wesprzeć drugą połowę. Ale nie na zasadzie: "Co to za zachowanie? Masz słuchać mamy/taty", lub "Bo zawołam tatę/ mamę". Tylko tak niby od niechcenia, wchodzimy i mówimy: "ładnie się pomalowałam?", "które skarpetki wybierasz, pamiętaj, tylko nie dwie lewe", "chodź - nasypiesz płatki do miseczek, rozłożysz sztućce" lub "czy ktoś widział Pana Loyda":)  Jako ten spokojny jeszcze rodzic możesz zadziałać, odwrócić uwagę od napiętej sytuacji, uratować dzień. Z resztą, to może być babcia, ciocia, dziadek. Nieważne kto. Drugi dorosły. A potem można się zamienić! :)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jeśli w Twojej głowie pojawiła się myśl: "u nas to nie zadziała", mimo wszystko zachęcam Cię do spróbowania! Jeśli po 10 próbach nie wyjdzie - napisz do mnie:) Spodziewam się jednak pustej skrzynki mailowej, bo mocno w Ciebie wierzę! Odkryłam te sposoby opanowywania swoich reakcji metodą prób i błędów. Jeśli chcesz - zainspiruj się, modyfikuj, poszukuj, dostosuj do wieku, wymyśl coś całkiem po swojemu.  Wierzę w Twoją kreatywność! Jeśli tylko otworzysz serce i głowę, przyjdą rozwiązania odpowiednie dla Twojej rodziny. Pana Loyda Mąż wymyślił z czapy, ot! pewnego poranka. Po prostu.

Pamiętaj też, że ja, tak jak i zapewne Ty - nieustannie poszukuję, próbuję, eksperymentuję, często przeprowadzając operacje na otwartym sercu. Z natury jestem nerwowa, bardzo emocjonalna, ekspresyjna, dużo klnę (gdy Misia nie słyszy:)) i łatwo się w wkurzam. Powłóczysta biała szata, wianek na głowie i pacyfka na szyi to nie ja! (polecam, przeczytaj: czy jestem oazą spokoju i czy moje dziecko to aniołek - kliknij)
Mimo to widzę sens w pracy nad sobą i głęboko wierzę w to, że warto! I widzę komunikacyjne sukcesy w naszej rodzinie. Bo warto porozumiewać się z miłością, bez przemocy. Warto się starać dla dziecka i dla siebie!

Życzę Ci (i sobie:)) powodzenia!

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

* W długiej perspektywie oczywiście można regulować i przyglądać się dlaczego w danej sytuacji czuję taką emocję. W tym rozumieniu nawet tygrysa z czasem można przestać się bać. Możemy nad tym pracować i zmieniać się. Ale to, co czujemy w danej sytuacji warunkują częściowo nasze geny, częściowo nasze doświadczenia. Na szczęście jesteśmy plastyczni i nieustannie się rozwijamy.


Poniżej Pan Loyd!!! :)

Pan Loyd :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi

fanpage

Ekhm, ekhm, raz, dwa, raz, dwa, próba klawiatury:) Uwaga, uwaga - niniejszy blog posiada fanpage! facebook.com/republikaradosci to brzmi dumnie! :) "No to funpage wystartował :):):) Ociągałam się - wiem. Ale już jest! W minionym tygodniu uzupełniałam posty na osi czasu. Znalazły się tu linki do wszystkich wpisów z tego roku. Zatem przewijając stronę możesz jeszcze raz przeżyć 2016 z Republiką Radości :) :) Samą mnie zaskoczyło, że zamieniałam myśli i uczucia na literki aż 45 razy! to prawie jeden post na tydzień. A mi nieustannie wydaje się, że nie mam kiedy pisać i tak mało publikuję :) :)  ... Joy!" Zapraszam:)