Przejdź do głównej zawartości

"mamo rozkmiń to!" - część II


(c.d. http://www.republikaradosci.blogspot.com/2012/10/z-cyklu-byc-rodzicem-odc-32-pt-mamo.html)


Jeszcze w szpitalu poczułam, że sukcesem naszej komunikacji będzie założenie, że ja tu jestem od rozkminiania:) Uwierzyłam, że dziecko nie płacze "bez sensu", że zawsze kryją się za tym jakieś potrzeby, których  z oczywistych powodów nie jest w stanie samo sobie zaspokoić. Ktoś może powiedzieć: "Przecież nie można być na każde zawołanie dziecka" lub "dziecko musi płakać, bo płuca mu się lepiej rozwijają", albo "jak tak będziesz robić, to dziecko od razu wejdzie ci na głowę, a ty nie będziesz miała czasu dla siebie" i najgorsze o zgrozo!  "niech samo się uspokoi"*. Z moich obserwacji wynika, że dziecko, które ma pewność, że kiedy pojawi się potrzeba, mama/tata/opiekunowie zareagują i zrobią wszystko, żeby zrozumieć język niemowlęcia**, nie nadużywa tych "zawołań". Jest spokojne i samodzielne, radosne i ufne, do tego nie "dostosowuje się" lękowo do otoczenia, w którym pomijane są jego potrzeby, tylko domaga się respektowania prawa do dziecięcego punktu widzenia (za głośno, za tłoczno, za zimno, zbyt gwałtownie). Pomocna jest też wiedza, że   mamy tendencje przypisywania maluszkom pewnych zachowań dorosłych, jak manipulacja czy celowe działanie "na przekór" czy "na złość". Tymczasem tak maleńkie dziecko z psychologicznego punktu widzenia nie jest w stanie manipulować dorosłym, przynajmniej nie intencjonalnie. Nie posiada po prostu takiej zdolności. Nie jest też "złośliwe" czy "kapryśne". Po prostu uczy się na zasadzie akcja-reakcja, więc należy uważać czego go uczymy:)

Bycie rodzicem (dorosłym), to ciągłe stawanie się nim. Moje 9 miesięcy doświadczenia pokazało mi, że ta rozkminkowa strategia to był strzał w 10:) Choć wymaga wysiłku, cierpliwości, oddania i zdrowo pojmowanej służby drugiemu człowiekowi (nawet kilkukilogramowemu:)), to sprawia, że buduje się harmonia między mamą/tatą a dzieckiem. I nie chodzi tu o nadopiekuńczość, dziecku dla jego dobra trzeba stawiać dostosowane do wieku wyzwania - ostatnio dowiedziałam się, że optymalna frustracja potrzeb sprzyja rozwojowi. Nie mówię też, że w każdej sytuacji udaje mi się rozkminić o co Misi kaman, czasem nie mam siły, czasem są kryzysy, ale globalnie dzięki temu podejściu,  nie jestem sfrustrowana nową rolą, chętnie poświęcam czas córeczce, a  macierzyństwo to dla mnie prawdziwa republika radości:) 

Chcę podkreślić  że nie piszę tego wszystkiego dla oklasków:) takie podejście to wypadkowa przeczytanych książek, artykułów, usłyszanych wywiadów ze specjalistami, rozmów z doświadczonymi mamami, psychologiem plus szczypta własnej intuicji.  Gdybym oparła swoje macierzyństwo na własnych wzorcach - Misia mogłaby być dziś smutna i zagubiona. Ale naprawdę chcę dla niej lepiej. Dlatego pracuję wytrwale nad tym, żeby było jej lepiej - szczególnie w sferze emocji:) I dzielę się tym, co na razie nie najgorzej się sprawdza.

Czasem słyszę: "Ale Ci się trafiło spokojne dziecko", "Ty nie wiesz w ogóle, że masz dziecko". Cieszę się wtedy, że chociaż sama umiem docenić swój wysiłek:) Pewnie, że ważne jest to, co nam się w życiu przytrafia, ale moim zdaniem ważniejsze jest, to jak sobie z tym radzimy, jak to pielęgnujemy i jak nad tym pracujemy.

Aktualnie rozkminiam, co zrobić z faktem, że Misia budzi się o 5 rano, żebyśmy we trójkę byli bardziej wyspani:)

Pozdrawiam wszystkie inne wytrwałe Sherlock-Mamunie:) - na pewno macie swoje super strategie - może się podzielicie? 


* polecam książkę Tracy Hogg o tym tytule, która wsparła mnie w 6 tygodniu życia Misi. Wówczas moje poczucie wartości jako matki sięgało zera absolutnego i zwątpiłam w swoje pierwotne założenia, jednak lektura utwierdziła mnie w intuicyjnych działaniach. 
** pamiętajcie, że piszę o niemowlęciu, inne etapy rozwoju mają swoje wyzwania i optymalne postawy rodzicielskie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

zielono mi...

Misi od czasu do czasu zdarza się zjadać babole. Tak właśnie - zielone babole. Temat wałkujemy na różne sposoby. Moje wywody o aspektach zdrowotnych, estetycznych i społecznych dają umiarkowane skutki. Sugestie, że jeśli już coś wydłubie, może wytrzeć to w chusteczkę, wykłady o higienie i moje wyznania, że mnie to po prostu po ludzku brzydzi - nie robią wrażenia. Długoterminowe ignorowanie zjawiska też nie działa. Miśka ma to wszystko najwyraźniej w... nosie:) W sumie jakiś czas po rozmowie jest lepiej, ale jedzenie gili wraca z każdym sezonem na infekcje. Dla mnie: horror! W zeszłym tygodniu tak sobie wieczorem leżałyśmy, rozmawiałyśmy o życiu i nagle paluszek córki bezwiednie powędrował do noska, wygrzebał przekąskę, która została w mgnieniu oka zjedzona. Bleeeh -pomyślałam, fuuuj - pomyślałam i pełna niemocy zadałam pytanie: - Słonko, czy to naprawdę jest fajne, to zjadanie gili? - Mamo - mówi  pełna zachwytu - one są taaaaakie smaaaaaczne. to jej (niebieska) perspektywa.

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi