Przejdź do głównej zawartości

10 metrów, pół sekundy od tragedii

wokół dziecka: bezpieczeństwo

Poszłyśmy wczoraj z Misią na rowerek (4 kołowy). Jechała głównie obok mnie, bo tłok był duży na alejce rowerowej. W pewnym momencie skręciłyśmy w boczną uliczkę, szeroki chodnik, zero ludzi i samochodów. Wyprzedziła mnie trochę, ale oceniłam, że spoko, tu jest bezpiecznie. Idę sobie za nią, coś tam myślę, jednak widzę, że już jest za daleko. Mówię więc "Misia hamuj", a ona nic, to ja znowu, a ona dalej jedzie. Widzę, że próbuje hamować, ale nie może, rozpędziła się nieco. Przyspieszam, do przejścia dla pieszych ma jeszcze 30 metrów, więc wiem, że spokojnie ją zatrzymam, idąc szybszym krokiem. Ale nagle Misia zdenerwowana, że nie może zahamować, ze sporą prędkością postanawia zawrócić w moją stronę... skręca więc w lewo i oczywiście to niemożliwe by zawróciła o 180 stopni. Zatem zawraca o 90 i leci prosto na ulice. Ponieważ jechała pomiędzy dwa zaparkowane auta, nie mogła zobaczyć, że nadjeżdża samochód... jak to zwykle się mówi - nie wiadomo skąd się wziął. Zwyczajnie się wziął - wyjechał z domu o 18:05:42,5 i był dokładnie w tym miejscu, gdzie tego dnia miał być. Pół sekundy.

Krzyczę więc z całej siły "Misia stóóój", ona zamiera, rowerek nie, kierowca nadjeżdżającego samochodu, który jedzie równolegle ze mną krzyczy "Matko boska" czy jakoś tak. Dzieliło mnie od niej 10 metrów, nie wiem jak pokonałam tą odległość, to było nadludzkie, ale złapałam ją zanim zjechała z krawężnika. Samochód minął nas za moimi plecami. Ludzie na pobliskim placu zabaw, którzy z przejęcia wstali z ławek, usiedli spokojnie. Popatrzyłam na Misię, nie byłam w stanie nic powiedzieć, czułam taką ogarniającą ciszę, jak chwilę po eksplozji bomby, w filmach zawsze wtedy aktorom dźwięczy w uszach.

Mi nie widziała tego samochodu, więc nie czuła dramatyzmu sytuacji, dzięki temu pewnie bez problemu wsiądzie znów na rowerek. Ale ja widziałam, widziałam ją, samochód i tą walkę o te 10 metrów. I  pół sekundy, w której rozegrało się wszystko.

Może piszę to, żeby odreagować, a może płyną z tego jakieś wnioski?

Może, żeby zawsze zakładać kaski i ochraniacze (polecam też artykuł nishki (kliknij)), żeby wybierać bezpieczne przestrzenie do zabawy, edukować dzieci, uważnie sprawdzać co już potrafią, w danej dziedzinie, a czego jeszcze nie, co jest do nich dostosowane, itp.

No i żeby słuchać swoich serc... Natura wyposażyła nas w niezawodne systemy ostrzegawcze i reakcje nastawione na bezwzględną ochronę dzieci. Więc jeśli raz pomyślałam, że nie czuję się  pewnie, wychodząc z Misią na chodnik z rowerkiem, bo mam wątpliwości, że się rozpędzi i nie wyhamuje na przejściu dla pieszych, to może powinnam posłuchać tego głosu. I nie powinnam ulec sugestii "nie przesadzaj, przecież ma hamulce, jedzie koło Ciebie". Choć ten kto to mówił, wiem, że chciał dobrze. Zna moją tendencję do przesady i chciał mnie wesprzeć, żebym się wyluzowała. Może jest tak, że bałam się tego rowerkowania po chodnikach, bo to akurat mi trudno zapanować nad dzieckiem w trakcie tej aktywności i prawdopodobnie  moja intuicja mówiła mi coś o mnie po prostu, a nie że ogólnie o obiektywnym zagrożeniu? w każdym razie już tej intuicji więcej nie zagłuszę. Pozytywny skutek.

Warto korzystać z naszego wewnętrznego głosu, który zapala nam lampkę, nie odpuszczać. Reszta to już te 10 metrów, to te pół sekundy, na które nie mamy wpływu w danej chwili, ale prawdopodobnie mieliśmy chwilę wcześniej. Ja np. mogłam iść z Misią do parku.


No i jeszcze takie oto refleksje:
  • kierowca jak nas minął, zamiast zapytać czy wszystko ok? wykrzyknął przez okno w moją stronę, że może lepiej będę trzymać dziecko za rękę i bardziej uważać. Za rękę? Dziecko na rowerku? wiem był zdenerwowany. Ale nie było to wspierająca reakcja, mógł już lepiej nic nie mówić. Jego wewnętrzny Sędzia był szybszy niż lot błyskawicy,  bo on w te pół sekundy zdążył jeszcze wykrzyczeć swoje uwagi...
  • czytając to być może też mnie oceniłeś okiem analityka, co powinnam, a co nie, pogdybałeś co byś zrobił. Nie dziwię Ci się, sama tak często robiłam. Już nie będę:)
  • Misię przytuliłam, nie powiedziałam jej nic w stylu "No widzisz co się dzieje, gdy nie uważasz?", "Musisz bardziej uważać", "Masz mnie słuchać" "Zobacz co narobiłaś" "Prawie zginęłaś". Stwierdziłam, że to kompletnie bez sensu. Powiedziałam tylko, że na szczęście nic się nie stało. Wzięłam ją za rączkę i stwierdziłam, że wniosek z tego taki, iż lepiej i bezpieczniej jest jeździć po parku i od tej pory tak właśnie będziemy robić. A Mi na to "no właśnie":) I poszłyśmy. Ja w środku dygotałam, ale nie przeniosłam mojej paniki na nią. Zostawiłam ją z babcią i sama poszłam zadzwonić do kogoś bliskiego, żeby to przeżyć, ale po mojemu i bez jej udziału. Wieczorem okazało się jednakowoż, że Misia czuje, że to ona jednak zawiniła (czy my to poczucie winy mamy k***a wdrukowane na wewnętrznej części czaszki?). Więc jeszcze raz wytłumaczyłam, że jej reakcja (próba zawrócenia) była logiczna tylko ocena sytuacji była poza jej zdolnościami analitycznymi. Oczywiście powiedziałam to językiem dostosowanym do dziecka:)

    do tragedii nie doszło.
    Bogu dzięki!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

zielono mi...

Misi od czasu do czasu zdarza się zjadać babole. Tak właśnie - zielone babole. Temat wałkujemy na różne sposoby. Moje wywody o aspektach zdrowotnych, estetycznych i społecznych dają umiarkowane skutki. Sugestie, że jeśli już coś wydłubie, może wytrzeć to w chusteczkę, wykłady o higienie i moje wyznania, że mnie to po prostu po ludzku brzydzi - nie robią wrażenia. Długoterminowe ignorowanie zjawiska też nie działa. Miśka ma to wszystko najwyraźniej w... nosie:) W sumie jakiś czas po rozmowie jest lepiej, ale jedzenie gili wraca z każdym sezonem na infekcje. Dla mnie: horror! W zeszłym tygodniu tak sobie wieczorem leżałyśmy, rozmawiałyśmy o życiu i nagle paluszek córki bezwiednie powędrował do noska, wygrzebał przekąskę, która została w mgnieniu oka zjedzona. Bleeeh -pomyślałam, fuuuj - pomyślałam i pełna niemocy zadałam pytanie: - Słonko, czy to naprawdę jest fajne, to zjadanie gili? - Mamo - mówi  pełna zachwytu - one są taaaaakie smaaaaaczne. to jej (niebieska) perspektywa.

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi