Przejdź do głównej zawartości

jednak podzielę włos na czworo

Odbieram Misię z przedszkola i słyszę: 

- Mamo, dziś Albert* ciągał mnie za włosy. 

Zgadnijcie co w pierwszym odruchu chciałam jej odpowiedzieć?

... "to pewnie dlatego, że cię lubi" lub "o! to znaczy, że mu się bardzo podobasz" albo "jesteś taka ładna, że chłopcy będą cię jeszcze nieraz zaczepiać" ... znajomo brzmi prawda? I pewnie puściłabym do niej oczko... i poczułabym się dumna... i wciągnęłabym ją w szeregi kobiet, które pozwalają mężczyznom na zbyt wiele w imię tego, że są atrakcyjne.

Ale nie powiedziałam tak i potem całą drogę do domu moje myśli krążyły wokół tematu.
Zapytałam ją tylko czy bolało, a ponieważ potwierdziła, to usłyszała, że mi przykro. Stwierdziłam, że nie miał żadnego prawa zadawać jej bólu i ona nigdy nie musi się na to godzić. A w środku wkurzona zwyczajnie byłam. Bo co to ma być? No sorry ej, ale to jest przemoc:( Przesadzam? Czyżby?

Być może pomyślisz, że przecież zawsze tak było i było dobrze. Że chłopcy ciągnęli dziewczynki za warkoczyki, czym okazywali sympatię, zainteresowanie. Że to taka niewinna zabawa, błahostka. Że nie ma co dzielić włosa na czworo... No a dorośli się na to godzili. I dziewczynki też. Więc w sumie koniec sprawy. Otóż moim zdaniem to, że było tak zawsze, wcale nie znaczy, że było dobrze! 

Sądzę, że na bazie takich sytuacji  dzieci zdobywają wiedzę o świecie. Kreują swoje kompetencje społeczne. Uczą się granic - swoich i innych osób. Dowiadują się jak nawiązywać i podtrzymywać relacje. Przyswajają co w naszej szerokości i długości geograficznej jest akceptowalne, a co nie, w ramach zabiegania o płeć przeciwną lub w ogóle o wzajemne międzyludzkie względy.

To jak to jest z tym ciąganiem za włosy? Przecież to zwyczajnie  boli! Przez chwilę wyobraź sobie, że tu i teraz ktoś z całej siły chwyta Cię gwałtownie za warkocz, kitkę, pasmo włosów. Nie, nie mówimy o zalotnym muśnięciu i przebieraniu palcami po kosmyku. Mówimy o takim szarpnięciu, że Twoja głowa idzie w dół lub w bok, w zależności od kierunku ciągnięcia. No i pomyśl, że robi to ktoś kto jest w Twoim wieku i jest być może ciut od Ciebie silniejszy. Niektóre z tych włosów zostają nawet wyrwane.... Na koniec pomyślmy, że robi to kilkakrotnie w ciągu dnia.

Gdyby taka sytuacja miała miejsce wśród dorosłych, np. w pracy mówilibyśmy o przemocy, mobbingu, seksizmie itp. Gdy dziewczynki są targane za włosy, to jest ok.
.
Skoro to już mamy, to zastanówmy się jaki dajemy przekaz małej damie:

- można okazywać sympatię poprzez zadawanie bólu;
- płeć przeciwna może przekraczać nasze granice, gdy chce wyrazić swoje zainteresowanie nami;
- można zwrócić czyjąś uwagę na siebie, krzywdząc go;
- zastosowana wobec mnie "niewinna" agresja, podnosi moją atrakcyjność - dziewczynki, które chcą budzić zainteresowanie, pozwalają się ranić znów i znów;
- my dorośli dajemy przyzwolenie na przekraczanie granicy czyjegoś ciała i podajemy jakieś absurdalne wytłumaczenia;
- można porozumiewać się przemocą, bo chłopczyk śle przecież pewien dobry komunikat... który jednak boli;
- dziecko może pozwalać później na przesuwanie granicy, no bo jeśli ciąganie za włosy jest ok, to czemu nie kopniak, nadeptywanie na stopę, szczypanie, popychanie itd.?

A przecież mały dżentelmen może okazać sympatię koleżance słowami, drobnymi gestami, zwykłym "lubię Cię", może jej przynieść do przedszkola nakleję, pożyczyć samochodzik do zabawy lub powiedzieć komplemencik, np. "ładnie się uśmiechasz". Uwierzcie mi, że obie strony będą bardziej zadowolone. Bo dziewczynka może zareagować zwrotnie równie miło. I już mamy szansę na porozumienie, na dobry początek.



Uczmy nasze dzieci porozumiewania się, bez przemocy!

Co mnie tak ruszyło, skoro są dużo poważniejsze tematy, jak widoczne siniaki, rozlana krew i przemoc przez duże P? ta subtelność... że krzywdzą nas, bo nas lubią... 

Ps. Nie wykluczam, że także chłopiec może być boleśnie zaczepiany przez dziewczynkę. Cały artykuł może zatem dotyczyć także chłopczyków. I tekst nie jest o niedobrych, źle wychowanych przedszkolakach, tylko o dorosłych na to pozwalających. Bo dzieci nie ponoszą odpowiedzialności za to, czego ich uczymy i na co przymykamy oko.

* imiona zawsze zmieniam. U Mi w grupie nie ma żadnego Alberta:)

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi

fanpage

Ekhm, ekhm, raz, dwa, raz, dwa, próba klawiatury:) Uwaga, uwaga - niniejszy blog posiada fanpage! facebook.com/republikaradosci to brzmi dumnie! :) "No to funpage wystartował :):):) Ociągałam się - wiem. Ale już jest! W minionym tygodniu uzupełniałam posty na osi czasu. Znalazły się tu linki do wszystkich wpisów z tego roku. Zatem przewijając stronę możesz jeszcze raz przeżyć 2016 z Republiką Radości :) :) Samą mnie zaskoczyło, że zamieniałam myśli i uczucia na literki aż 45 razy! to prawie jeden post na tydzień. A mi nieustannie wydaje się, że nie mam kiedy pisać i tak mało publikuję :) :)  ... Joy!" Zapraszam:)