Przejdź do głównej zawartości

2017 - rok (prawie) bez klawiatury

2017 to dla mnie rok szczególny. Nie był to czas wielkich kroków, potężnych zmian, narodzin czy odejść, zmieniających wszystko decyzji. Przynajmniej na zewnątrz. Bo wewnątrz robiłam generalne porządki. Więc tak naprawdę było mnóstwo małych kroków, czasem w rytmie: dwa do tyłu i jeden w przód. I małych zmian, maleńkich, czasem niezauważalnych. "Urodziły" się nowe pomysły, relacje, marzenia, rozwiązania. Pozwoliłam "odejść" temu, co nieuniknione, czego nie było sensu kurczowo trzymać i sama odeszłam, jeśli czułam, że to dla mnie właściwe.  A decyzje?  W pewnej sprawie podjęłam decyzję "nic nie zmieniam", która zmieniła wszystko :) Więc w sumie....

2017 to dla mnie rok szczególny. Był to czas wielkich kroków, potężnych zmian, narodzin czy odejść, zmieniających wszystko decyzji. Układałam siebie samą jak puzzle już od długiego czasu, ale tak jak w tym roku nie napracowałam się jeszcze chyba nigdy. Nie było to łatwe. Trudne raczej. Cholernie trudne czasem. Między innymi dlatego w kończącym się roku napisałam tylko 13 tekstów, choć w moim notatniku z pomysłami na artykuły blogowe mam ich ponad setkę (wiem, bo numeruję :))

Na koniec roku chodzi mi po głowie pewna refleksja. O tym, jak odpowiadamy na pytanie "kim jesteś?". Często w pierwszej kolejności opisujemy się poprzez zawód, który wykonujemy. Podobnej odpowiedzi oczekujemy od dzieci, kiedy pytamy je kim chcą być w przyszłości. Mówimy zatem "jestem księgową, sprzedawczynią, kierowcą, lekarzem, chcę być pilotem, piosenkarką, weterynarzem". Potem przywołujemy swoją rolę w ramach rodziny: "jestem córką, żoną, matką, ojcem, wujkiem, dziadkiem, bratem". Ostatnio często mówi się płci żeńskiej (i analogicznie męskiej), żeby pamiętała, że w pierwszej kolejności jesteśmy właśnie kobietami, a dopiero później matkami czy żonami, księgowymi itd.. A ja sobie myślę, że przed tym wszystkim warto zauważyć coś jeszcze ważniejszego. Bo i Ty i ja i każdy pilot, kierowca i księgowa, każda mama, córka, wnuk i siostrzeniec po pierwsze jest... człowiekiem! I to człowieczeństwo warto okazywać sobie i innym. I dbać o nie i rozwijać w okresach dobrostanu, a czasem bronić go do upadłego, gdy ktoś chce nam odmówić podstawowych praw, chce stanąć na drodze do realizacji naszych potrzeb.

Jeśli człowieczeństwo to piękny kwiat, który w nas rozkwita, podlewajmy je empatią (dla siebie i dla innych), prawdą (choćby najtrudniejszą), emocjami (wszystkie są nam potrzebne), wiedzą (wiem, że wciąż nic nie wiem;)), doświadczeniem (każdy rysa na podeszwach Twoich butów ma znaczenie!) i długo by tu filozofować jeszcze:) Odebrałam też lekcję, żeby doceniać to, co mam, nawet jeśli wcale tego mieć nie chcę i akceptować to, że czegoś nie mam, a bardzo bym chciała. 

Nie schudłam. Przytyłam. Znów nie uprawiałam sportu trzy razy w tygodniu. Nie zrobiłam tatuażu. Nie pojechałam za granicę. Nie przeprowadziłam się. Nie nauczyłam Misi czytać. Nie udało mi się przestrzegać planowania tygodnia. I wciąż mam taką szafkę w kuchni, w której nie znoszę sprzątać, więc porządkuję ją, gdy wszystko już wypada. Albo i nawet wtedy nie ;) Ale czuję się nasycona tym wszystkim, czego prawdziwie w mijającym czasie potrzebowałam.

Jakie mam marzenia na kolejny rok? Więcej pisać :) Serio. Resztą miałam czas zająć się w minionym roku, na tyle, że jest wystarczająco dobrze! A moja największa pasja leżała i czekała. I tęsknie zerkałam na bloggera i notatniki. I gdybym nie nauczyła się empatii do siebie w ostatnim czasie, mogłabym sobie powiedzieć: "trzeba było się lepiej zorganizować, to i na pisanie znalazłby się czas". Nie znalazłby się, nie trzeba było. Wszystko było dokładnie tak, jak miało być. 

Kupiłam dziś nowe buty. 2018 - dokąd mnie zaprowadzisz?

Na koniec chcę Wam przypomnieć trzy teksty, które cieszyły się Waszym największym zainteresowaniem w mijającym roku:

 miejsce III 
jednak podzielę włos na czworo

miejsce II
jak panować nad reakcjami, czyli Pan Loyd i inne sposoby

miejsce I
stanowczy ton, okrzyk i wołanie - czyli co zamiast krzyku?


Miłej lektury!
I szaaaaampaaańskiej zabawy, jeśli lubicie :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

zielono mi...

Misi od czasu do czasu zdarza się zjadać babole. Tak właśnie - zielone babole. Temat wałkujemy na różne sposoby. Moje wywody o aspektach zdrowotnych, estetycznych i społecznych dają umiarkowane skutki. Sugestie, że jeśli już coś wydłubie, może wytrzeć to w chusteczkę, wykłady o higienie i moje wyznania, że mnie to po prostu po ludzku brzydzi - nie robią wrażenia. Długoterminowe ignorowanie zjawiska też nie działa. Miśka ma to wszystko najwyraźniej w... nosie:) W sumie jakiś czas po rozmowie jest lepiej, ale jedzenie gili wraca z każdym sezonem na infekcje. Dla mnie: horror! W zeszłym tygodniu tak sobie wieczorem leżałyśmy, rozmawiałyśmy o życiu i nagle paluszek córki bezwiednie powędrował do noska, wygrzebał przekąskę, która została w mgnieniu oka zjedzona. Bleeeh -pomyślałam, fuuuj - pomyślałam i pełna niemocy zadałam pytanie: - Słonko, czy to naprawdę jest fajne, to zjadanie gili? - Mamo - mówi  pełna zachwytu - one są taaaaakie smaaaaaczne. to jej (niebieska) perspektywa.

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi