Przejdź do głównej zawartości

czy Chińczycy siorbią?

na wesoło:)

1.
Siedzimy u babci.
Mąż: dobra jedziemy do domu, bo przede mną kupa roboty.
Misia: kupa robota? kupa robota!!!! hahahaha! kupa robota!
Ja: może ze śrubek?
Mi: tak, kupa ze śrubek, kupa, kupa, kupa robotaaaa ze śrubeeek:)

i leje do czerwoności. Znacie ten dziecięcy, zaraźliwy śmiech? Więc wszyscy w koło byliśmy rozbawieni, a hasło "mam kupę robota (zamiast roboty) już w  naszym słowniku zostanie:)

2.
Moje dziecko ma teraz fazę pytań z kosmosu. Robi coś, np. buduje z klocków i pyta:
"mamo, czy Chińczycy też siorbią?", albo gotujemy razem obiad i pada pytanie: "czy tata w pracy ma religię?"

(potem wpadłam skąd to pytanie: no bo Mąż ma angielski w robocie, a Mi w przedszkolu ma angielski i religię, więc wiadomo logika:))

3.
Misiunia oglądała bajkę. Gdy ta dobiegła końca, lektor wypowiedział słowo "koniec", a córa z lekceważeniem i złością, rzuciła w stronę ekranu "dupiec!". I poszła.


4.
Skoro już o tym, to przedwczoraj dostałam wiązankę "mama to dupa, dupa, dupa, kupa, kupa, dupa, kupa, mama cuchnie i śmierdzi". A ja naprawdę dopiero co wyszłam spod prysznica...

5.
Jedziemy samochodem, mała coś tam śpiewa, ja gadam do Męża, że kupiłam foremki do babeczek i że upiekę z córeczką je właśnie, może z czekoladą, (odwracam głowę do tyłu) co ty na to Misia?
Mi: TAAAAAAKKKKK (totalny entuzjazm w głosie)
 ... ale co mamo?
nie słuchała... ale pełna zgoda:)
 
6. 
No i z cyklu czułe słówka:)
Ja: wiesz Misia? Bardzo Cię kocham, tak się cieszę, że jesteś w moim życiu. Jestem po prostu szczęśliwa, że jesteś. Mój mały promyczku.
Mi: wiesz mamo? nie umiem narysować krowy...


7.
Na koniec dodam, że moje dziecko samodzielnie je czereśnie i wypluwa pestki! pewien etap mojego uczestnictwa w jej rozwoju uważam za zakończony! Yeah! Impreza! Wpadajcie bez zaproszenia:)






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

zielono mi...

Misi od czasu do czasu zdarza się zjadać babole. Tak właśnie - zielone babole. Temat wałkujemy na różne sposoby. Moje wywody o aspektach zdrowotnych, estetycznych i społecznych dają umiarkowane skutki. Sugestie, że jeśli już coś wydłubie, może wytrzeć to w chusteczkę, wykłady o higienie i moje wyznania, że mnie to po prostu po ludzku brzydzi - nie robią wrażenia. Długoterminowe ignorowanie zjawiska też nie działa. Miśka ma to wszystko najwyraźniej w... nosie:) W sumie jakiś czas po rozmowie jest lepiej, ale jedzenie gili wraca z każdym sezonem na infekcje. Dla mnie: horror! W zeszłym tygodniu tak sobie wieczorem leżałyśmy, rozmawiałyśmy o życiu i nagle paluszek córki bezwiednie powędrował do noska, wygrzebał przekąskę, która została w mgnieniu oka zjedzona. Bleeeh -pomyślałam, fuuuj - pomyślałam i pełna niemocy zadałam pytanie: - Słonko, czy to naprawdę jest fajne, to zjadanie gili? - Mamo - mówi  pełna zachwytu - one są taaaaakie smaaaaaczne. to jej (niebieska) perspektywa.

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi