Przejdź do głównej zawartości

najgorsza matka na świecie

Wierzę w świat bez przemocy.

Jedyne czego od nas taki świat wymaga to dialogu, prawdy i empatii.
To tak niewiele. I takie dostępne. Eh.

Uczę moją córkę, że z ludźmi nie trzeba rywalizować.  Że każdy ma w sobie szczerozłote serce, a jeśli go nie okazuje, to być może zapomniał o tym. Przedstawiam wartość współpracy. Nie wywieram presji, że coś musi, bo inni to robią. Rozmawiamy, gdy razem widzimy, że ktoś kogoś źle potraktował. Nauczyłam ją prawdy. Tylko raz mnie okłamała. Sama tego nie robię wobec niej. Pokazuję też, że warto dbać o swoje potrzeby, ale nie kosztem innych i na odwrót. Nie wciskam jej na siłę, że ludzie są tylko od tego, żeby sobie nawzajem pomagać. Ja uważam, że ludzie są od tego żeby być ze sobą, tworzyć relacje. Wspieranie jest jedną z form bycia razem z tysiąca możliwych (ale o tym napiszę innym razem:)).

Pokazuję Misi, że życie to nie tylko wyścig z najlepszymi, obrona przed silniejszymi i pomaganie słabszym (przecież to brzmi jak pole bitwy...).

Że pomiędzy tymi postawami jest cały ocean sposobów na istnienie w świecie i wyrażanie siebie, tak jak nam w duszy gra.

Czasem słyszę, że Mi będzie miała w życiu ciężko, bo lajf is brutal. Że trzymam ją pod kloszem. Że sobie nie poradzi, że nie pozna twardych zasad. Ale ja się nie przejmuję. Wierzę, że będzie tak zbudowana mocą (wystarczająco dobrej) rodzicielskiej miłości, że nic jej nie złamie. Moją rolą jest dbać o to, żeby chciała być wrażliwa i szlachetna, szczodra i mądra, by widziała w tym siłę i czerpała z tego poczucie własnej wartości. Żeby nie bała się upadków, ale żeby umiała po nich znaleźć balans między zaradnością a bezradnością.

Nie boję się, że ze swoimi wartościami będzie musiała wycofywać się w kąt i drżeć przed silniejszymi. Wierzę, że dostanie w domu takie podstawy, że nie tylko nie ulegnie naciskom rówieśników, ale może nawet będzie miała odwagę wyznaczać trendy w grupie (jeśli będzie chciała). Opartych o empatię, zrozumienie i poczucie własnej siły. Poczucie siebie. Radosnej, pięknej, osoby o bogatym wnętrzu i odwadze płynącej z serca pełnego miłości i przyjaźni do drugiego człowieka i do siebie samej.  Nie wiem jakimi środkami i w jaki sposób będzie to robić. To już będą jej pomysły. To będzie jej życie.

Oczywiście dozuję jej informacje o tym, że jako ludzie potrafimy być okrutni, że kłamiemy, że ranimy, że stosujemy przemoc. Pokazuję swoje błędy, bo przecież je popełniam. Widzimy czasem coś na ulicy. Rozmawiamy. Ale wszystko stosownie do wieku. Bo chcę żeby moje dziecko czuło strach, tam gdzie to rzeczywiście potrzebne, a nie lęk, związany z tym co nasza psychika może sobie wyobrazić.

Wierzę, że są też inni rodzice, którzy myślą tak jak ja.
Jesteście tam prawda?

:)

Dziś nie boję się myśleć, pisać, mówić, że wierzę w dobre serce mojego dziecka. Że widzę sens w tym co robię jako rodzic. Że czasem jestem z siebie dumna! Jeśli wiele razy proponuję Misi jakąś wartość i po tygodniach, miesiącach widzę, że zadziałało - cieszę się! To mój sukces. I jej:) Umiem przyznać się do rodzicielskich porażek, ale potrafię też powiedzieć - robię coś dobrze! Pamiętaj o tym i rób tak samo! To nie jest popularne w tej szerokości i długości geograficznej:) Jeśli nie masz komu się pochwalić - napisz do mnie maila:)

Nie zgadzam się czasem, że tak a nie inaczej funkcjonuje nasze społeczeństwo, edukacja, rodziny. I nie wierzę tym, którzy mówią, że teraz na świecie jest ok. I że lepiej być nie może. Może.
Nie lubię też sformułowań: "jest jak jest, cóż... - ale... dostosujmy się do tego".
No i moje ulubione: "w dzisiejszych czasach trudno odkryć, które wartości są dobre, w którym kierunku zmierzać, do czego się odnieść?" Sru-tu-tu-tu... ja tego nie kupuję!:) poszukaj ścieżkę, a znajdziesz!:)

I możesz w to wierzyć lub nie, ale był taki etap w moim macierzyństwie kiedy myślałam, że jestem najgorszą matką na świecie, i że za to zasługuję na wszystko co najgorsze...

Prawie w to uwierzyłam. Ale podniosłam się  i dziś mam odważne serce. Cenię dialog, prawdę i empatię.

Wierzę w świat bez przemocy.

:)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

zielono mi...

Misi od czasu do czasu zdarza się zjadać babole. Tak właśnie - zielone babole. Temat wałkujemy na różne sposoby. Moje wywody o aspektach zdrowotnych, estetycznych i społecznych dają umiarkowane skutki. Sugestie, że jeśli już coś wydłubie, może wytrzeć to w chusteczkę, wykłady o higienie i moje wyznania, że mnie to po prostu po ludzku brzydzi - nie robią wrażenia. Długoterminowe ignorowanie zjawiska też nie działa. Miśka ma to wszystko najwyraźniej w... nosie:) W sumie jakiś czas po rozmowie jest lepiej, ale jedzenie gili wraca z każdym sezonem na infekcje. Dla mnie: horror! W zeszłym tygodniu tak sobie wieczorem leżałyśmy, rozmawiałyśmy o życiu i nagle paluszek córki bezwiednie powędrował do noska, wygrzebał przekąskę, która została w mgnieniu oka zjedzona. Bleeeh -pomyślałam, fuuuj - pomyślałam i pełna niemocy zadałam pytanie: - Słonko, czy to naprawdę jest fajne, to zjadanie gili? - Mamo - mówi  pełna zachwytu - one są taaaaakie smaaaaaczne. to jej (niebieska) perspektywa.

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi