Przejdź do głównej zawartości

a woman's worth


My kobiety szukamy różnych źródeł poczucia własnej wartości. Przeglądamy się niczym w lusterkach w oczach mężczyzn, tych naszych i tych, którzy naszymi mogą się stać. Szukamy akceptującego spojrzenia przyjaciół i przyjaciółek. Czekamy na dobre słowo na swój temat od bliższych i dalszych znajomych oraz krewnych. A przecież oni wszyscy prezentują różny stopień zainteresowania współpracy z nami w zakresie budowania naszego poczucia wartości. Kolejnym, mało litościwym punktem odniesienia są media, lansujące Wiadomo-Co (młodość, chudość, wielozadaniowość - tak, tak kochane - jak nie jesteśmy Ośmiorniczkami, które mają mieć czas na Wszystko i jeszcze to Wszystko wykonywać na jak najlepszym poziomie, to jesteśmy skazane na przekonanie, że coś z nami jest nie tak...). Oczywiście oceniamy też same siebie - nasze spojrzenia w te prawdziwe zwierciadła, które odbijają nasz wizerunek na ogół skutkują powątpiewaniem w to, że jesteśmy piękne, kształtne, mądre i warte kochania. W tym przypadku surowym sędzią jesteśmy my same, nierzadko słuchające dźwięku różnych płyt, grających w naszych głowach od wczesnego dzieciństwa. Bo zasadniczym źródłem poczucia własnej wartości jest relacja z rodzicami...

Ja zastanawiałam się jak się w tym wszystkim odnaleźć i móc poczuć wreszcie, że jestem:
1. wspaniała
2. piękna
3. jedyna w swoim rodzaju
4. wyjątkowa
5. mądra
6. pogodna
7. radosna
8. kreatywna
9. niezależna
10. radząca sobie w trudnych sytuacjach
11. pięknie śpiewająca
12. zaradna
13. staranna
14. odpowiedzialna
15.czuła
16. łagodna
17. dobra
18. kochająca
19. troskliwa
20. itp., itd.?

W moim przypadku wystarczyło zostać mamą. Dlaczego? Bo nareszcie jest Ktoś, dla kogo jestem CAŁYM ŚWIATEM, kto beze mnie byłby nieszczęśliwy i nie mógłby po prostu żyć w pełni, Ktoś dla kogo będę już taka zawsze, nawet jeśli kiedyś mi powie, że mnie nienawidzi, to mimo szczerych chęci nie będzie mógł wyrzec się, że mnie w głębi serca bardzo kocha. Kocha miłością BEZWARUNKOWĄ. Po prostu za to, że jestem, za to, że jestem jego jedyną i najwspanialszą mamą, źródłem życia, źródłem wszystkiego, kim jest i co ma. 

Czy ktoś już Cię kiedyś tak kochał??? Jak poczujesz tą szczególną miłość swojego dzieciątka do siebie, odkrywasz nagle swoją wielką wartość i potężną moc, która w tobie drzemała od zawsze, a którą wyzwolić mogło dopiero doświadczenie bezgranicznej miłości skierowanej bezpośrednio na ciebie.

A my mamy musimy być bardzo wrażliwe na ten najwspanialszy dziecięcy dar malutkiego serduszka i nie wolno nam zapominać, że ono potrzebuje od nas tego samego. Bo wbrew temu, co wiele osób sądzi (że miłość do dziecka jest naturalna i od razu dana), rodzic ma za zadanie dopiero nauczyć się tej bezwarunkowej miłości do dziecka. Czasem umie ją dawać od chwili zobaczenia czerwonej kreski na teście ciążowym, czasem wystarczy pierwszy kontakt po porodzie, innym razem pierwsze tygodnie opieki i pielęgnacji, ale zdarza się i tak, że nie nauczy się obdarzać nią maleństwa nigdy... 

Jakże wielkim dramatem dla malucha na całego jego późniejsze życie, jest gdy rodzice kochają go za coś lub nie potrafią kochać wcale. Oczywiście troszczą się, zajmują się nim, jak to mówi jedna moja znajoma - administrują nim - zapewniają wikt i opierunek, zarabiają na nie, zapewniają zaspokajanie potrzeb materialnych, rezygnują ze swoich potrzeb (co uwielbiają potem wypomnieć), ale emocjonalnie są z różnych powodów nieobecni. A dziecko doskonale wyczuwa czy jest kochane miłością bezwarunkową, czy jednak stawia mu się warunki i wymagania lub czy się je kocha w ogóle. Tymczasem ta miłość do niego powinna być BEZGRANICZNA i ZA DARMO. Darmo dostałeś, darmo dawaj. Ta obustronna, wolna i piękna miłość pozwoli wzmocnić lub zbudować od podstaw  poczucie wartości i mamy i dziecka.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Minimediacje - każdy konflikt ma wiele rozwiązań!

Jesteś rodzicem. Kochasz swoje dziecko, przytulasz, objaśniasz mu świat. Dbasz o zaspokajanie wszelakich potrzeb . Uczysz norm, wprowadzasz w zawiłe tajniki budowania relacji. Uczysz szacunku do siebie i innych. A potem szkrab jest większy i większy. Zaczyna mieć swoje zdanie. Nie zgadza się z Tobą. Chce decydować. Rozkwita jego autonomia, sprawczość, kreatywność. Mocno zaznacza swoje miejsce w świecie. W naturalny sposób, potrafi dbać o swoje prawa. I o to chodziło, prawda? Tak. Niemniej z Twojej perspektywy jest trudniej. Dziecko nie chce robić tego, co mu proponujesz, nie słucha, podważa, nie podąża, kłóci się. No i jeśli nie stosujesz kar i nagród, nie krzyczysz, a wszystko załatwiasz cierpliwymi rozmowami, okazuje się, że nie masz narzędzi, żeby je zmotywować do współpracy TU I TERAZ .  Twoje mega kreatywne propozycje rozwiązywania konfliktów i kwestii spornych - zdają się na absolutne NIC. Zero. Długie rozmowy nie dają efektu. Dziecko nieustannie nie chce się spieszyć, sp

zielono mi...

Misi od czasu do czasu zdarza się zjadać babole. Tak właśnie - zielone babole. Temat wałkujemy na różne sposoby. Moje wywody o aspektach zdrowotnych, estetycznych i społecznych dają umiarkowane skutki. Sugestie, że jeśli już coś wydłubie, może wytrzeć to w chusteczkę, wykłady o higienie i moje wyznania, że mnie to po prostu po ludzku brzydzi - nie robią wrażenia. Długoterminowe ignorowanie zjawiska też nie działa. Miśka ma to wszystko najwyraźniej w... nosie:) W sumie jakiś czas po rozmowie jest lepiej, ale jedzenie gili wraca z każdym sezonem na infekcje. Dla mnie: horror! W zeszłym tygodniu tak sobie wieczorem leżałyśmy, rozmawiałyśmy o życiu i nagle paluszek córki bezwiednie powędrował do noska, wygrzebał przekąskę, która została w mgnieniu oka zjedzona. Bleeeh -pomyślałam, fuuuj - pomyślałam i pełna niemocy zadałam pytanie: - Słonko, czy to naprawdę jest fajne, to zjadanie gili? - Mamo - mówi  pełna zachwytu - one są taaaaakie smaaaaaczne. to jej (niebieska) perspektywa.

Tą frajdę pokocha każde dziecko - kuchnia błotna DYI

Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi