Zadzwoniłam do S. Nie widziałyśmy się jakieś 1,5 miesiąca, a ja tu z rozmowy dowiaduję się, że ma nogę w szynie i serce na temblaku. Nie zastanawiałam się długo i postanowiłam wsadzić Misię w wózek, w autobus, aby zawitać do biednej i uziemionej cioci S. Wdrapałyśmy się z malutką na 4 piętro (to powód uziemienia S. i przyczyna mojej kilkuminutowej zadyszki - sama ledwo tam zawsze włażę, a teraz jeszcze niosłam mojego szkraba). No i ja przejęta chcę poznać kulisy wypadku przez który widzę ją o kuli z nogą w ortopedycznym wdzianku, a ta mi o sercowych dylematach:) No i chyba dopiero po godzinie i moim dopominaniu się "ale-co-z-tą-nogą" powiedziała mimochodem co się wydarzyło na stoku, jakbym zawracała jej głowę pierdołami. PRAWDZIWA KOBIETA, czyż nie?:)
Jedziemy na działkę do B. Misia zawodzi, że nie chce, że nuda, że nie ma tam dzieci, a warzywa i owoce jeszcze nie rosną. No i na basen za zimno. Nie dziwię się jej zbytnio, bo grill (którego i tak nie zje - co do tego nie mam wątpliwości ;)) i spokojne przesiadywanie pod jabłonką - dla sześciolatki wieją nudą na kilometr. Niemniej przyszedł mi do głowy spontaniczny pomysł. W zeszłym roku na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Poznaniu poznałam patent na świetną zabawę na świeżym powietrzu - kuchnię błotną. Dotarliśmy na miejsce. Wytargałam z działkowego domku starą kuchnię gazową, której nikt już nie używa. Poprosiłyśmy B. o stare garnuszki, sztućce, dodałyśmy plastikowe zabawki, wąż z wodą i piasek. Misia, jak ręką odjął, przestała marudzić, na jej twarzy pojawił się uśmiech i zaczęła przygotowywać wszystko z pełnym zaangażowaniem. Uwierzcie mi - zabawa jest przednia - potwierdzam! Sama ugotowałam zupę bukszpanowo-błotno-niezapominajkową :) Zamiast rozpi
Powtórzysz te słowa jak mnie zobaczysz w seksownej sukience na wysokich obcasach w ortezie i o kulach... :)haha...
OdpowiedzUsuń